jolantastrazyc.pl
  • Strona główna
  • Kontakt
  • Podróże
  • Wspomnienia
  • Opowiadania
  • Genealogia
    GenealogiaOpowiadanie

    W cieniu starych drzew – część 3

    by Jolanta Strażyc 2025-12-06

    Upalne lato zdawało się zawisnąć nad Gruszczynem jak jasny, drżący całun. Powietrze migotało nad polami, a od rozgrzanych murów dworu odbijał się zapach nagrzanego kamienia i jaśminu, który zakwitł w tym roku wyjątkowo obficie. Dni płynęły wolno, przynosząc obietnicę zmian, a jednocześnie przywołując ciche, nieomal szeptane wspomnienia dawnych lat spędzonych w Krępie — wspomnienia, które wciąż odzywały się gdzieś na skraju świadomości, jak echo dawno wypowiedzianych słów.

    Słońce chyliło się powoli ku zachodowi, zsyłając pierwsze łagodne cienie i dając chwilę wytchnienia od upału. Kazimierz i Adela Skarbek-Kruszewscy, oboje już po czterdziestce, przechadzali się alejkami starego parku, gdzie lipy i kasztany tworzyły zielony korytarz prowadzący aż ku bramie wjazdowej. Zerkali w tamtą stronę coraz częściej — z niecierpliwością, ale i z narastającą czułością, która w nich powracała zawsze, gdy zbliżał się czas letnich powrotów dzieci.

    — Powinni już być — mruknął Kazimierz, zerkając na zegarek. — Gdzież oni się podziewają?

    W odpowiedzi dobiegł ich z daleka głuchy turkot kół po wyschniętym, piaszczystym trakcie.

    Adela zatrzymała się nagle.

    — Jadą! — zawołała, wskazując ręką ku bramie.

    Wolant zaprzężony w dwa kare konie wyłonił się spomiędzy drzew i szybko zbliżał się ku dworowi, zostawiając za sobą długi obłok kurzu.

    Gdy tylko powóz zatrzymał się przed schodami, z wnętrza domu wybiegła Irena — najstarsza z córek, szesnastoletnia, wysoka i smukła, z lekko rozwianymi wiatrem włosami.

    — Stefan! Janusz! Już jesteście! — krzyknęła, zatrzymując się tuż przed powozem, jakby wciąż nie wierzyła, że ci dwaj chłopcy, wrócili naprawdę.

    Tuż za nią wypadły Adelajda i Konstancja — ich energia przypominała dwa rozbrykane źrebaki. Wpadły w ramiona braci jedna przez drugą, śmiejąc się i próbując jednocześnie wypytać o szkołę, o drogę, o wszystko naraz.

    — Dajcie im odetchnąć, dziewczęta! — roześmiała się Irena, choć sama miała ochotę zrobić dokładnie to, co młodsze siostry.

    Kiedy gwar powitań zaczął się nieco uspokajać, z alejki podeszli rodzice.

    Stefan, osiemnastoletni, wysoki, o poważnym, choć w tej chwili rozpromienionym spojrzeniu, pierwszy podbiegł do matki.

    Adela ujęła jego twarz w dłonie.

    — Stefanku… — wyszeptała. — Jak ty wyrosłeś.

    Przytulił ją mocno, a ona oparła głowę na jego ramieniu na dłuższą niż zwykle chwilę.

    Obok nich stał Kazimierz. Wyprostowany, może nazbyt oficjalny, jakby chciał ukryć wzruszenie, które błysnęło w jego oczach.

    — No, synu — powiedział głębokim, nieco zachrypniętym głosem, podając Stefanowi dłoń i przyciągając go do siebie w krótkim, męskim uścisku. — Dobrze, że wróciłeś. Lato zapowiada się pracowite, a i w majątku trochę się pozmieniało. Twoja głowa i ręka przydadzą się tu bardziej niż gdzie indziej.

    Janusz, młodszy o rok, o żywszym temperamencie i błysku ciekawości w oczach, podszedł zaraz po bracie. Matka ujęła go pod ramię.

    — A ty, Januszku, zmizerniałeś czy mi się zdaje?

    — Mamuniu… — zaśmiał się chłopak. — Wcale nie! Tylko podróż była długa.

    Kazimierz klepnął go lekko po ramieniu.

    — No, pokaż się tylko w polu, to od razu sił ci przybędzie.

    Cała rodzina roześmiała się serdecznie.

    — Chodźcie, moi drodzy, chodźcie do domu — powiedziała Adela. — Kazałam przygotować dla was pokoje. Odpoczniecie, a później opowiecie nam wszystko — czego się nauczyliście, kogo poznaliście… i jak wam tam było, tak daleko od domu.

    — Mamo, nie jestem zmęczony, naprawdę — odparł Stefan. — Tylko się obmyjemy i zaraz wracamy.

    Adela skinęła głową, patrząc na nich z mieszaniną troski i dumy.

    — Dobrze już, dobrze… jak chcecie.

    Zwróciła się do lokaja stojącego nieopodal.

    — Szymonie, proszę podać obiad. Za kwadrans.

    Kazimierz roześmiał się cicho.

    — No to się pospieszcie, chłopcy. Bo jak matka zarządzi obiad, to nie ma odwołania.

    — Zaraz wracamy! — rzucił Janusz i obaj zniknęli w korytarzu prowadzącym do ich pokoi.

    ***

    Popołudniowe światło przenikało przez ciężkie zasłony jadalni, malując na podłodze długie, złote smugi.

    Gdy tylko wszyscy zajęli miejsca przy stole, Stefan spojrzał na rodzinę z cichym uśmiechem. Po miesiącach spędzonych w szkolnych murach ten jeden moment — ciepło domu, znajome twarze, dźwięki uderzeń sztućców o porcelanę — wydawał mu się najbardziej prawdziwym powrotem.

    Szymon roznosił półmiski, a Adela zachęcała:

    — Jedzcie, jedzcie, zanim wystygnie.

    Rozmowy potoczyły się swobodnie.
    O szkole. O wykładach. O profesorach. O dziwactwach kolegów z klasy. O planach, które Stefan snuł coraz odważniej.

    — Berlin…? — powtórzył Kazimierz, marszcząc brwi, choć bez oznak sprzeciwu. — To daleko.

    — Ale to najlepsze miejsce dla mnie, tato — powiedział Stefan, prostując się. — Rolnictwo, inżynieria… wszystko, czego potrzebuje przyszły ziemianin.

    Janusz pokiwał głową, choć sam milczał. Nie miał jeszcze pewności, czego chce od życia — i to milczenie wydawało się mówić o tym więcej niż słowa.

    Gruszczyn

    Dwór w Gruszczynie, drewniany, parterowy, wzniesiony na miejscu dawnej średniowiecznej siedziby, stał tuż przy trakcie prowadzącym do Krasocina. W letnim słońcu jego obrysy drżały delikatnie w nagrzanym powietrzu, jakby budynek oddychał wraz z rozpalonym dniem, a w powietrzu unosił się zapach żywicznego drewna, lipowego kwiecia i świeżo skoszonej trawy.

    Otaczające go zabudowania folwarczne tworzyły rozległy kompleks. Folwark Gruszczyn — niegdyś obszerne dobra zwane Gruszczyn–Krasocin — po podziale w roku 1877 obejmował pola orne, ogrody, łąki, pastwiska, niewielki las i nieużytki. W krajobrazie wyróżniały się drewniane stodoły, trzy murowane budynki gospodarcze oraz dziesięć zabudowań z belek modrzewiowych. W głębi majątku widniały pokłady torfu, a po drugiej stronie pola — odkrywki kamienia wapiennego, z którego od pokoleń czerpano materiał na fundamenty wszystkich okolicznych domów.

    ***

    Któregoś ranka, jeszcze przed śniadaniem, Stefan wyruszył z ojcem na obchód folwarku. Powietrze było rześkie, a nad łąkami unosiły się białe, cienkie mgiełki, powoli ustępujące słońcu.

    Kazimierz szedł spokojnym, pewnym krokiem człowieka, który zna każdy pagórek, każdy zakątek swojej ziemi. Stefan dotrzymywał mu kroku, czując w sobie mieszankę ciekawości i odpowiedzialności — tej, która pojawia się w życiu młodego człowieka, gdy po raz pierwszy słyszy, że to, co widzi, stanie się kiedyś jego własnym obowiązkiem.

    Kazimierz zatrzymał się, oparł dłonie na drewnianej poręczy ogrodzenia i spojrzał przed siebie: na obszerne pola.

    — Widzisz, synu — rzekł, wskazując dłonią w stronę pól. — To jest nasza przyszłość. Ziemia.

    Zamilkł na chwilę, jakby pozwalając spojrzeniu Stefana oswoić się z ogromem przestrzeni.

    — Kiedyś obejmiesz ten majątek… — dodał wolniej, głębiej. — …który będzie wymagał troski, rozwagi i stałej opieki. Ziemia nie wybacza lekkomyślności, ale odpłaca wiernie temu, kto o nią dba.

    Stefan skinął głową.

    — Wiem, ojcze. Postaram się nie zawieść twojego zaufania.

    Kazimierz uśmiechnął się.

    — Nie o zawiedzenie chodzi, synu. — Spojrzał mu w oczy. — Chodzi o to, byś rozumiał, dlaczego ta ziemia jest tyle warta — nawet teraz, gdy czasy dla ziemian są ciężkie, a każdy dzień przynosi nowe ograniczenia od zaborcy.

    Przeszli dalej między zabudowaniami. Po drodze minęli parobków zbierających narzędzia do pracy.

    Kazimierz obserwował ich przez chwilę, po czym powiedział:

    — Pamiętaj, synu: ten majątek to nie tylko pola i budynki. To ludzie. Bez nich ziemia milczy. Z nimi — żyje.

    Stefan spojrzał na ojca i po raz pierwszy zrozumiał w pełni powagę tych słów. Dopiero teraz dotarło do niego, że każde pole, każda stodoła, każdy spichlerz były tak naprawdę sumą wysiłku ludzi, którzy na tej ziemi pracowali, i że przyszłość majątku zależy nie tylko od jego własnej wiedzy, lecz przede wszystkim od troski o tych, którzy mu służą.

    Cisza w Gruszczynie

    Jesień 1884 roku była chłodna i deszczowa. Liście opadały z drzew, wirując w powietrzu niczym złote płatki nad drogą do dworu, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej tętnił śmiechem dzieci powracających na wakacje do domu. Teraz jednak unosiła się nad nim cicha, niemal namacalna pustka…

    24 października, w wieku zaledwie czterdziestu czterech lat, Kazimierz Skarbek-Kruszewski zmarł nagle. Śmierć męża i ojca była ciosem, którego nikt się nie spodziewał. Adela osunęła się na krzesło w salonie z oczami pełnymi łez. Cisza zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a każdy krok w dworze przypominał o nieobecnym mężu.

    — Musimy zachować spokój dla dzieci — powiedziała w końcu. — Nie możemy ich teraz pozostawić samych.

    W tej trudnej chwili opiekę nad dziećmi i majątkiem przejął Stefan Piotrowski – ojczym Kazimierza i przyszywany dziadek jego dzieci, od czterdziestu lat obecny w życiu rodziny Kruszewskich. Jego żona – Nepomucena, matka Kazimierza, teraz stała przy Adeli, podpierając ją ramieniem, chociaż jej własne serce rozdzierał ból po stracie syna.

    — Będziemy przy was, Adelciu — szepnęła, ocierając łzy chusteczką.

    ***

    Przełom roku 1884/85 był dla Adeli inny niż zazwyczaj.

    Dotąd była jedynie żoną dziedzica, który z naturalną pewnością i niemal bezbłędną intuicją zarządzał wszelkimi sprawami gospodarstwa. Ona sama pozostawała na uboczu tych codziennych trosk. Teraz jednak pragnęła nadrobić stracony czas; chłonęła wiedzę łapczywie – z myślą o dzieciach, o sobie, o zachowaniu tego, co przez lata budował jej niedawno zmarły mąż.

    Większość czasu spędzała w towarzystwie teściów – Nepomuceny i Stefana. Przy popołudniowej herbacie rozmawiali o sprawach majątku, planowali wizyty w sąsiednich dworach i podtrzymywali dawne więzi, które od pokoleń scalały okoliczną społeczność.

    Wieczorami, Adela siadała w świetle świec i trzaskającego w kominku ognia, przeglądała korespondencję, księgi rachunkowe oraz rolnicze czasopisma, które mąż gromadził latami. Cicha, życzliwa obecność teściów niosła jej ukojenie — dawała poczucie stabilności i bezpieczeństwa, tak potrzebnych w tej nowej, wymagającej rzeczywistości.

    22 stycznia 1887 roku Stefan Skarbek-Kruszewski skończył dwadzieścia jeden lat — osiągnął pełnoletność. Los jednak znów okazał się nieprzychylny: zaledwie miesiąc później, 28 lutego, zmarł Stefan Piotrowski, pozostawiając po sobie pustkę i obowiązki, które młody ziemianin musiał przejąć wcześniej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.

    Kolejne miesiące 1887 roku płynęły pod znakiem decyzji trudnych i odpowiedzialnych — zarządzanie majątkiem, troska o młodsze rodzeństwo, zapewnienie im spadkowych należności i przyszłości. Każda decyzja ważyła na jego barkach jak kamień, a odpowiedzialność wydawała się nie mieć końca.

    Adela była dla niego opoką w tym trudnym czasie. Doradzała mu, wspierała i pomagała w realizacji jego najważniejszego marzenia — studiów w Berlinie, które miały otworzyć przed nim nowe możliwości…

    2025-12-06 6 komentarzy
    4 FacebookTwitterPinterestEmail
  • GenealogiaOpowiadanie

    W cieniu starych drzew – część 2

    by Jolanta Strażyc 2025-11-28
    2025-11-28

    Krępa była miejscem osobliwym nawet jak na tamte okolice: suchą, niewielką wyniosłością wyrastającą spomiędzy mokradeł, jak wyspa, którą ktoś zapomniał schować pod wodą. Nazwa wsi nie była więc przypadkowa — …

    4 FacebookTwitterPinterestEmail
  • GenealogiaOpowiadanie

    W cieniu starych drzew – część 1

    by Jolanta Strażyc 2025-11-20
    2025-11-20

    Był jeden z tych styczniowych poranków, kiedy mróz jeszcze drżał w szybach, a światło słońca powoli wkradało się do kuchni, malując ściany na złoto. Na parapecie kot wyciągał łapy w …

    3 FacebookTwitterPinterestEmail
  • OpowiadanieWspomnienia

    Ewa zostaje w Krakowie

    by Jolanta Strażyc 2025-11-14
    2025-11-14

    Sierpień 2010 Po powrocie z Budapesztu mieliśmy jeszcze kilka dni wspólnego luzu. Kraków pachniał po deszczu, a Kazimierz po nocach był jak zwykle pełen rozmów i śmiechu. Spotykaliśmy się codziennie …

    6 FacebookTwitterPinterestEmail
  • OpowiadanieWspomnienia

    Wspomnienia Marianny Dygasińskiej

    by Jolanta Strażyc 2025-11-07
    2025-11-07

    Za wschodnią rubieżą, został mój dom rodzinny — dom, w którym śmiano się i śpiewano, w którym płonął ogień w kominku i pachniały jabłka z ogrodu. Ten dom legł w …

    2 FacebookTwitterPinterestEmail
  • PodróżeWspomnienia

    Budapeszt

    by Jolanta Strażyc 2025-10-30
    2025-10-30

    Czerwiec 2010 Lotnisko w Krakowie. Piątka znajomych rusza w kilkudniową wyprawę do Budapesztu. Ja z aparatem na szyi, Majka z plecakiem pełnym koralików, „na wypadek, gdyby natchnienie przyszło w Budapeszcie”, …

    17 FacebookTwitterPinterestEmail
  • GenealogiaWspomnienia

    Wspomnienia Pani Zofii

    by Jolanta Strażyc 2025-10-20
    2025-10-20

    Dziś wracam myślami do zabużańskiej miejscowości Równo TU – do domu praprababci Adeli, do dwóch synów, co poszli w różne strony życia, i do wachlarza, który potrafił uciszyć niejednego urzędnika. …

    8 FacebookTwitterPinterestEmail
  • GenealogiaOpowiadanie

    Tropem Adeli Wunderlich

    by Jolanta Strażyc 2025-10-10
    2025-10-10

    Rok 2010 Był jeden z tych wiosennych poranków, kiedy świat pachnie jeszcze nocnym chłodem, ale słońce już przymierza się do zapanowania nad dniem. Gałęzie drzew delikatnie dygotały w chłodnym powiewie, …

    2 FacebookTwitterPinterestEmail
  • GenealogiaOpowiadanie

    W poszukiwaniu miejsca na ziemi

    by Jolanta Strażyc 2025-09-30
    2025-09-30

    Wiosenne słońce leniwie przeciągało się nad rozległymi równinami Żuław. Wiatr poruszał młode źdźbła traw, a na horyzoncie zarysowywały się ciemne sylwetki wierzb, rosnących wzdłuż wijących się kanałów melioracyjnych. Wśród tych …

    8 FacebookTwitterPinterestEmail
  • Wspomnienia

    Nowa kolekcja biżuterii

    by Jolanta Strażyc 2025-09-20
    2025-09-20

    Jesienne światło, zapach suszonych liści i paleta barw, które wręcz domagały się zamknięcia w formie – tak powstawały nasze projekty biżuterii na sezon jesienno-zimowy 2009/10. Kolory? Nasycone jak wspomnienia: purpurowe …

    2 FacebookTwitterPinterestEmail
Load More Posts

O mnie

O mnie

Jolanta Strażyc

Nazywam się Jolanta Strażyc. Mieszkam w Krakowie. Jestem miłośniczką zdrowego stylu życia, muzyki klasycznej, mody, podróży i fotografii. Przez kilka lat prowadziłam bloga "Moda i fotografia", na którym oprócz tematyki lifestylowej pisałam o modzie oraz przedstawiam autorskie stylizacje poświęcone dojrzałym kobietom i pokazywałam, że życie nie kończy się po 50-tce.

Ostatnie posty

  • W cieniu starych drzew – część 3

    2025-12-06
  • W cieniu starych drzew – część 2

    2025-11-28
  • W cieniu starych drzew – część 1

    2025-11-20
  • Ewa zostaje w Krakowie

    2025-11-14
  • Wspomnienia Marianny Dygasińskiej

    2025-11-07

Popularne posty

  • 1

    O mnie

    2024-09-30
  • 2

    Równo

    2024-10-20
  • 3

    Budapeszt

    2025-10-30
  • 4

    Lata siedemdziesiąte

    2025-02-10
  • 5

    Tajemnica

    2025-08-20
  • Facebook
  • Twitter
  • Instagram
  • Pinterest

@2019 - All Right Reserved. Designed and Developed by PenciDesign


Back To Top
jolantastrazyc.pl
  • Strona główna
  • Kontakt
  • Podróże
  • Wspomnienia
  • Opowiadania
  • Genealogia